piątek, 30 marca 2018

Warkocz

     Na niebie widniał księżyc w pełni. Leżałam na łóżku nie mogąc zasnąć. Cały czas myślałam o moim chłopaku, o naszej ostatniej rozmowie telefonicznej, o damskim głosie, który był słyszalny w oddali, o jego przerażeniu w głosie na mój telefon i o wielu innych rzeczach z tym związanych. Czyżby mnie zdradzał z jakąś inną dziewczyną? Teraz już nic nie zrobię. Poczekam do rana.
     O ósmej zaczynały się lekcje. Usiadłam z nim w ławce. Teraz akurat była godzina wychowawcza, na której nasza polonistka dawała nam luz albo zanudzała wykładami o pisarzach, poetach itp. Dzisiaj z powodu wyczerpania artystów mogliśmy robić co chcemy. Toteż zaczęłam z nim rozmawiać. Nagle naszą rozmowę przerwał krótki sygnał jego komórki. Dostał esemesa. Ciekawe od kogo? Zdenerwowanym ruchem wyciągnął z kieszeni komórkę. Odblokował i przeczytał. Nie zauważył, że przez przypadek również przeczytałam. Zawierał taką oto treść: Spotkajmy się dzisiaj wieczorem w parku. I pochodził od jakiejś LadyX. Kto to może być? Z jednej strony mój chłopak nie był taki głupi i nie napisał imienia i nazwiska tylko nadał tą ksywkę LadyX, ale z drugiej strony aż się dziwię, że odczytując esemesa nie spojrzał na mnie, żeby zobaczyć czy nie czytam razem z nim. Widziałam jednak, że na pewno jej nie odmówi i pójdzie do parku. Postanowiłam go śledzić.
     Kiedy słońce zaszło wyszłam z domu. Swoje kroki skierowałam pod jego dom. Schowałam się w krzakach naprzeciwko jego domu i obserwowałam teren. Zaczynało się coraz bardziej ściemniać. Można było usłyszeć złowrogie huczenie sowy. Nagle zaskrzypiały drzwi i wyszedł przez nie chłopak ubrany na czarno. Poczekałam aż się trochę oddali, żeby nie wzbudzać podejrzeń i ruszyłam za nim. Szedł oczywiście ulicą prowadzącą do parku. W pewnym momencie zatrzymał się i rozejrzał dookoła, już myślałam, że poczuł mój wzrok na sobie, ale nie mógł mnie zobaczyć. bo ukryłam się za drzewem. Jego wzrok zatrzymał się na ławce, na której już siedziała postać w czarnym stroju z kapturem. Ale z niej punktualna paniusia. Dosiadł się do niej. Podeszłam trochę bliżej, ale tylko na tyle, żeby usłyszeć co mówią. LadyX wyjęła ze swojej torby ciasto. Przy wyciąganiu rozkruszyło się troszeczkę i okruchy spadły na ziemię. Zaczęli jeść ciasto i rozmawiać gestykulując przy tym rękami. Słyszałam jak mnie obgadywali. Co za łajdacy! Miałam tego dosyć. Jak można mnie tak poniżać? I to jeszcze słowa, które mówi twój ,,zaufany chłopak"?! Zdenerwowałam się i przystąpiłam do akcji.
     Kiedy w najlepsze się rozgadali wynurzyłam się z krzaków jak Wenus z piany morskiej i stanęłam za ich ławką z miną rozwścieczonego Jowisza. Jeszcze nie zdążyli mnie zauważyć, toteż znacząco chrząknęłam. Obrócili się. Mieli zaskoczone twarze, szczególnie mój ex-zdrajca-chłopak. Szkoda, że siebie nie widział, wyglądał jakby zobaczył Mefistofelesa w najczystszej formie. Ale hej no, aż taka straszna nie jestem. Nic nie powiedział, ale zdobył się tylko na krzyknięcie: W nogi! I zaczęli uciekać. Bardzo męskie. Rozpoczęłam pościg za nimi. Uciekali w stronę peronu. Domyśliłam się, że oni chcą wskoczyć do pociągu, ale mieli marne szanse, bo pociąg szykował się do odjazdu. Już ich miałam na wyciągnięcie ręki, gdy nagle wskoczyli do rozpędzonego pociągu i odjechali. Zaczął wiać wiatr i zdmuchnął kaptur z jej głowy. Z dala zobaczyłam już tylko blond warkocz LadyX.


                                                                                                                                          Rose



piątek, 16 marca 2018

Najpiękniejsza 2/2

     Podeszliśmy do jakiś dziwnych małych drzwiczek. Ona wyjęła klucz  z kieszeni bluzy i odkluczyła. Gdzie mnie prowadzi...
- Dalej - zachęciła mnie - Tam nie ma nic strasznego. Chyba, że boisz się ciemności, albo masz lęk wysokości.
Wszedłem. W środku nic prawie nie widziałem, tylko jakieś dziwne kształty. Znów chwyciła mnie za rękę i prowadziła. 
     Po chwili już wchodziliśmy po schodach. Zajęło to nam jakieś pięć minut. Już domyślałem się gdzie mnie prowadzi. Ostatnie kilka schodków i oślepiło mnie światło. Przymrużyłem oczy, te kilka minut w ciemności całkowicie odzwyczaiły mnie od światła. Po chwili jednak mogłem normalnie widzieć. I tak jak się domyśliłem byliśmy na dachu budynku.  Usiedliśmy przy samej krawędzi, tak, że nogi nam zwisały dół. Patrzyłem na jej twarz, była smutna. Westchnęła i zaczęła mówić.
- W domu... Nie jest dobrze, mój brat jest chory, może umrzeć... Mama umarła ponad rok temu, zostaliśmy sami z ojczymem. On dzisiaj... Znów... Na mnie nakrzyczał i uderzył w policzek. Czasem go ponosi... Jednak zazwyczaj jest w miarę miły... Tylko dzisiaj okazało się, że będzie miał kolejne wydatki... Za te obowiązkowe mundurki... A przez leczenie dla Mike, prawie nie mamy pieniędzy.
Nie wiedziałem co powiedzieć. To było trudne. Wreszcie objąłem ją niepewnie. Oparła głowę o moje ramię. Z jej oczu wypłynęły łzy. 
- Wiesz, jak będziesz potrzebowała pomocy możesz przyjść do mnie. Chciałbym cię poznać.
- Tak jak ci wszyscy idioci.
- Ale...
- Nie wiem, po prostu nie wiem. Nie rozumiem czemu ci to powiedziałam. Nie licz na więcej rozmów.
- Sky - powiedziałem, po raz pierwszy używając jej imienia - Zamykasz się w sobie przed wszystkimi. To nie jest dobre. Dopuść mnie do siebie, proszę. Od początku mnie intrygowałaś.
- Wiem - powiedziała z uśmiechem - Tylko... Boję się... Boję się zranienia... Boję się, że jak kogoś pokocham to potem będę cierpieć.
- Ale czy to nie będzie piękne cierpienie? Może jestem romantykiem, ale wydaje mi się, że nie ma miłości bez cierpienia. Ale miłość, dobra miłość, pomoże ci przetrwać. Nawet jak będziesz uciekała przed tym uczuciem doznasz cierpienia. Innego. Bez szczęścia. Może lepiej czasem pokochać i nawet stracić. Miłość jest piękna.
- Ale jest cierpieniem. Boję się.
- A nie możesz mi zaufać? Nie zranię cię. Nie chcę.
- Nie wiem...
- Jesteś trudna.
- Wiem - roześmiała się melodyjnie.
- Teraz jesteś szczęśliwa? - z znienacka zadałem to pytanie.
Zmarszczyła brwi.
- Chyba... tak - powiedziała z lekkim niedowierzaniem.
- Dlaczego? - ciągnąłem.
- Bo... Nie wiem...
- Nie wiesz czy nie chcesz powiedzieć? To różnica.
Spuściła wzrok, potwierdzając moje przypuszczenia.
- Więc? - ponagliłem z uśmiechem.
- No, dlatego, że wreszcie to komuś powiedziałam. Że nie jestem sama. Zadowolony? - powiedziała trochę zła.
- Tak - zaśmiałem się krótko i pocałowałem ją w głowę - Wiesz, skoro to ci daje szczęście, to czemu nie chcesz mieć tak częściej?
- Boję się - powtórzyła po raz kolejny. Zaczynało mnie to denerwować.
- Boisz się zranienia, tak? - spojrzałem na nią szukając potwierdzenia, skinęła głową - A czy sama siebie nie ranisz odpychając wszystkich? Nie mając nikogo w szkole z kim mogłabyś porozmawiać? Czy jesteś bez tego szczęśliwa?
Milczała, ale wreszcie, nawet nie podnosząc wzroku powiedziała:
- Nie.
- Właśnie. Nie możesz się wszystkiego bać. Czy ja zrobiłem ci jakąś krzywdę przez te miesiące? Przez ten dzień?
- Nie...
- Właśnie.
Sky westchnęła cicho.
- Masz rację. Masz rację, ale... Nie potrafię się przełamać.
- Pomogę ci - położyłem rękę na jej ręce. Spojrzała mi w oczy. Widziałem w nich niepewność.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię, obiecuję - uśmiechnąłem się do niej. 
- No dobrze - zgodziła się.
Wreszcie będę mógł z nią rozmawiać, przytulać...
Ta "najpiękniejsza" zgodziła mi się zaufać. Może nie otworzy się na innych ludzi, ale nie pozwolę sobie jej stracić. Jest moją najpiękniejszą.

                                                                                                                                 Rusałka

piątek, 9 marca 2018

Najpiękniejsza 1/2

     W połowie roku doszła do nas dziewczyna. Bardzo ładna. Wszyscy od razu zaczęli ją nazywać "najpiękniejszą dziewczyną w szkole" Chyba każdy chłopak próbował do niej zarywać. Jednak z nikim nie chciała rozmawiać. Była bardzo zamknięta w sobie. Odpychała wszystkich. Ignorowała ich...
     Po kilku miesiącach zostawili ją w spokoju. Mi się od początku spodobała. Była niską blondynką z błękitnymi oczami. Jej figura była bardzo zgrabna. Tylko nikt jej nie znał. Przez ten czas z nikim się nie zaprzyjaźniła. Tylko jedną osobę w szkole tolerowała. Siedziały zawsze razem. Jednak jej koleżanka mówiła, że rzadko z nią rozmawia, że prawie nic o niej nie wie. To było dziwne. Jednak mnie intrygowało. Piękna dziewczyna, małomówna, zamknięta w sobie... Szybko odkryłem, że mieszka na tej samej ulicy co ja, tylko kilka domów dalej.
     Ze szkoły, najpierw wracałem idąc kilka metrów za nią, ale po jakiś dwóch tygodniach odważyłem się do niej podejść. Od razu odwróciła się w moją stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale gdy zobaczyła, że to ja uśmiechnęła się do mnie. Czułem, że to był szczery uśmiech. Pierwszy raz u niej taki widziałem. Od tego czasu zaczęliśmy wracać razem. Nigdy nic nie mówiliśmy. Czasem tylko uśmiechaliśmy się do siebie. Jednak to były najlepsze chwile każdego dnia. Iść koło niej przez te dziesięć minut.
     Potem zacząłem jeszcze chodzić razem z nią do szkoły. Nie zawsze, ale często. Uwielbiałem to. W szkole wszyscy wiedzieli, że wracamy razem, a raczej obok siebie. Najpierw z tego była kolejna sensacja, ale ucichła, gdy powiedziałem, że i tak ani razu z nią nie rozmawiałem. Ale chciałem. Bardzo chciałem ją poznać. Tą tajemniczą dziewczynę..
     Pewnego dnia, gdy wyszedłem na spacer zobaczyłem . Biegła przed siebie, jak była bliżej ujrzałem jej piękną twarz całą we łzach. Mimo strachu, że mnie odepchnie zatrzymałem ją.
Spojrzała na mnie przestraszona gotowa do ucieczki, ale gdy zobaczyła, że to ja nieoczekiwanie mnie po prostu przytuliła wybuchając płaczem. Nie do końca wiedziałem co w tej sytuacji zrobić. Jednak objąłem ją i zacząłem szeptać do jej ucha słowa pocieszenia, jak moja mama zawsze robiła, gdy płakałem. Była cała roztrzęsiona. Ciekawe czy to się stało w domu... 
Ludzie się na nas dziwnie patrzyli, ale nie przejmowałem się tym. Obchodziła mnie tylko ona.
- Posłuchaj, może usiądziemy tam na ławce? - spytałem cicho.
Chyba już nie płakała tylko się przytulała. Odkleiła się ode mnie.
- Dobrze...
Martwiłem się o nią. Miałem nadzieję, że mi wyjaśni powód płaczu. Złapałem ją za rękę i poprowadziłem na ławkę. Całe szczęście, że byliśmy przy parku.
    Gdy usiedliśmy znów była pomiędzy nami cisza, tylko tym razem napięta. Jednak nie byłem pewny jak zacząć. I czy ona mnie nie odepchnie, nie da odpowiedzi...
- Dean... - spojrzałem na nią. Jak pięknie w jej ustach brzmiało moje imię... - Ja... Przepraszam za to...
- Nic się nie stało.
Uśmiechnąłem się do niej, a ona to niepewnie odwzajemniła. Znów była chwila ciszy.
- Może już pójdę... - powiedziała cicho i wstała.
- Nie. Zostań, proszę - chwyciłem ją za rękę - Co się stało że płakałaś?
- Och... - wykrztusiła i odbiegła ode mnie.
Zacząłem ją gonić. Była nawet w dobrej kondycji... Ale ja i tak byłem szybszy... Złapałem ją przy zakręcie do jakiejś ciemnej uliczki.
- Nie odpuścisz? - spytała lekko zdenerwowana.
- Nie - pokręciłem przecząco głową.
- To może powiem ci, ale nie tutaj. Chodź - teraz ona chwyciła mnie za rękę. Weszła w tą ciemną uliczkę. 
Byłem zdziwiony... 
- Gdzie idziemy? 
- Zobaczysz - uśmiechnęła się tajemniczo. Ale nadal widziałem, że była przygnębiona, że coś się stało.

                                                                                                                                Rusałka