poniedziałek, 5 października 2020

Idilio cz.2

      Rano obudziły mnie promienie wschodzącego słońca. Co mogło oznaczać tylko jedno - pięknie zapowiadający się dzień. Szybko wyskoczyłam z łóżka i ubrałam się w strój do biegania. Pamiętajcie, dzień bez joggingu to dzień stracony. Na idealne miejsce do biegania wybrałam promenadę nadmorską, gdzie nie dość, że rozciągał się boski widok, to jeszcze o tej godzinie było niewiele ludzi. Biegłam i wszystko było idealne. W słuchawkach pobrzmiewał mi hit Davida Bisbala, gdy nagle go ujrzałam (oczywiście nie chodzi tu o Bisbala ;D). Bosz, ten chico był niczym grecki bóg. Idealny w każdym calu. Ciekawe czy ma też idealną duszę? I nagle obraz się skończył i zobaczyłam ciemność.

     Nie wiem ile czasu minęło, ale wiem że znajdowałam się w jakimś obcym dla mnie miejscu. Sufit pokryty był wiosłami, a ja  leżałam na dmuchanym materacu, a dookoła mnie stały kajaki. Podniosłam się i w tym właśnie momencie do pomieszczenia wszedł ON. Mój chico perfecto. Był taki boski, że aż nierealny. A może mi się tylko tak wydawało, bo nie ocknęłam się jeszcze ostatecznie z omdlenia. 

-Jak się czujesz? - zapytał z troską w głosie.

-Już lepiej. Chyba nic mi już nie jest - i powiedziawszy to spróbowałam podnieść się jeszcze bardziej, lecz tylko mocniej zakręciło mi się w głowie.

-Powinnaś jeszcze trochę odpocząć, zanim stąd pójdziesz - powiedział siadając na skraju materaca - zapewne się zastanawiasz co się stało? - zapytał, a ja tylko pokiwałam głową, przez co on kontynuował - Biegłaś i nagle straciłaś przytomność, nie wiem dlaczego. Miałaś szczęście, że akurat przyszedłem do pracy i miałem otwierać tą budkę z kajakami. No i przyniosłem cię tutaj.

-Dziękuję ci najmocniej...

-Pedro. Mam na imię Pedro. Nie ma za co. Każdy by tak postąpił.

-Nie każdy, dlatego cieszę się, że na ciebie trafiłam, Pedro. - odparłam i po dłuższej chwili zapytałam - Długo byłam nieprzytomna?

-Z jakieś niecałe pół godziny. Trochę się wystraszyłem, że się nie obudzisz.

-Bez obaw. Myślę że jeszcze z godzinka i mi minie całkowicie - odrzekłam z uśmiechem.

-Jak już wydobrzejesz to zapraszam cię na kajaki. Pokażę ci piękne zatoczki w okolicy.

-Dzięki za zaproszenie. Wpadnę do ciebie jak skończysz pracę. 

     Kilka godzin później, po raz drugi już tego dnia kierowałam się w stronę budki z kajakami. No coż, nie moja wina, że tak mnie przyciąga do siebie. Tym razem miałam spędzić popołudnie z cudownym chłopakiem od kajaków, który uratował mi życie. I to jeszcze na kajakach, wiosłując do malowniczych zatoczek. Chyba nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego popołudnia. Już z oddali zauważyłam jak Pedro do mnie macha. Czekał już na mnie z kajakiem. Jak mi powiedział zdecydował się na jeden podwójny, żebym się więcej nie frasowała po porannym incydencie. Kochany! Wypłynęliśmy na pełne morze (no może prawie pełne, bo brzeg był jeszcze widoczny). Po w miarę długim czasie wiosłowania dotarliśmy do celu. Akurat złożyło się tak, że nasze dopłynięcie złożyło się w czasie z zachodem słońca, więc mieliśmy naprawdę cudny widok. Niebo przybrało przeboskie żółto-pomarańczowe barwy, a promienie słońca odbijały się w tafli morza nadając zatoczce jeszcze bardziej bajkowego wyglądu. Usiedliśmy na plaży zapatrzeni w kolorowy horyzont rozciągający się przed naszymi oczami. Nie potrzebowaliśmy słów, aby czuć się dobrze w swoim towarzystwie i pięknie hiszpańskiego krajobrazu.