piątek, 30 grudnia 2016

WYBRANA* Rozdział 5 - Żywioły

     Sara nadal nie odzyskała przytomności. Błądziła po jakiejś krainie. Była w lesie, ale nie takim zwykłym. Wszystko miało tam żywsze kolory. Nawet zwierzęta, które się jej nie bały. Mogła je nawet głaskać.
     Chodziła długo po lesie, nie wiedząc czego szuka. Ale wiedziała, że to "coś" lub "ktoś" jest w tym miejscu. Wreszcie dotarła do jaskini. Weszła, a tam zobaczyła siedzącą kobietę, bardzo piękną. Miała kruczoczarne, rozpuszczone, falowane włosy, twarz bladą, ale z lekkimi rumieńcami, które wyglądały nienaturalnie. Ubrana była w suknię z jasnego brązu pomieszanego z żółtym. Gdy zobaczyła Sarę wstała z gracją i uśmiechnęła się promiennie, ale z godnością.
- Czekałam na ciebie - rzekła łagodnie, jej głos brzmiał jak szeleszczące liście spadające pod naporem wiatru. 
Sara nie wiedziała co powiedzieć, czuła że ta kobieta jest kimś ważnym i musi uważać na słowa.
- Nie bój się mnie - tajemnicza kobieta znów się odezwała - Jesteś w mojej krainie, nic ci się nie stanie. Tutaj dowiesz się wielu rzeczy o Listèrii. I dokonasz wyboru.
- Jakiego? - spytała nieśmiało Sara.
- Powiem ci potem. Teraz chodź - piękna pani podała dziewczynie rękę.
- Kim jesteś? - odważyła się znów spytać.
- Panią tej krainy, niektórzy nazywają mnie Mirija, a jeszcze inni Kallina, za to w twoim świecie Eria. Ale ty mów do mnie Maque. Takie jest moje prawdziwe imię, a ty masz prawo to wiedzieć. Pokażę ci coś i porozmawiamy.
Jaskinia nie wyglądała na oświetloną, gdy podeszły dalej przyleciały, jakby znikąd świecące, małe wróżki. Oświetlały im całą drogę, którą przeszły w milczeniu. Sara zastanawiała sie nad wszystkim co spotkało ją w tym dniu.
Wróżki latały wokół nich, niczym natrętne muchy. Gdy dotarły do takiej jakby wielkiej sali z jeziorem, wszystkie zniknęły tak nagle jak się pojawiły. Nie było jednak zupełnie ciemno.
Woda emanowała niezwykłym blaskiem.
- Pięknie tu, prawda? - zwróciła się do Sary Maque.
- Wspaniale - powiedziała cicho. To miejsce było niezwykłe.
- Dlaczego mnie tutaj przyprowadziłaś?
- Chciałam ci to pokazać, w końcu jesteś moją bratanicą.
Te słowa uderzyły w Sarę jak grom z jasnego nieba.
- J-jak to? - wyjąkała jedynie.
- Twój tata jest moim bratem. A nawet bliźniakiem.
- Jest? Czyli żyje? - spytała z nadzieją. Chciała poznać swoich prawdziwych rodziców.
- Żyje, razem z twoją matką. Są w Listèrii. Może kiedyś ich spotkasz. Ale nie rozmawiajmy o nich - tu spojrzała na Sarę, tak jakby chciała prześwietlić ją na wskroś - Jesteś moją następczynią, a zarazem Wybraną.
- A kim są ci Wybrani?

Maque
                                                                                                                   Rusałka

piątek, 23 grudnia 2016

WYBRANA * Rozdział 4 - Colin

     Leon, tymczasem, zdążył zanieść Sarę do wyznaczonego jej pokoju i oznajmić Tisie, że misja się udała. Teraz biegł do swojej dziewczyny Miry. Przez dwa tygodnie się z nią nie widział. Rozmawiał z Nitą jej przyjaciółką, która powiedziała mu, że ostatnio często chodzi nad staw, i że teraz też tam jest. Biegł z całej siły. Włosy rozwiewał mu przyjemny wiatr. Wreszcie w domu, myślał. Nagle zatrzymał się, usłyszał śmiech. Śmiech Miry, ale też... Colina? Z niepokojem podszedł nad staw. Zobaczył tam coś co złamało mu serce. Jego dziewczyna, jego Mira całowała się z Colinem! Poczuł, że za chwilę się rozpłacze. Kochał ją.
Pierwszy raz się zakochał! A ona... Patrzył na nich z wściekłością, to tak się bawi gdy go nie ma! To dlatego Nita tak na niego patrzyła i prosiła by zaczekał na nią. Wiedziała. Ale dlaczego? Dlaczego go nie kochała? Co jest z nim nie tak?
- L-Leon - usłyszał zdumiony głos dziewczyny.
- Tak, to ja - powiedział cicho. Patrzył na nią zawiedziony.
- Leon... ja... ja się zakochałam w Colinie.
- Świetnie! A kiedy zamierzałaś mi powiedzieć? Biegłem tu jak głupi! I co?! Całujesz się z Colinem!
- Przepraszam - rzekła cicho - Ja... wiem mogłam ci powiedzieć, ale... ja od początku... bałam się... nie chciałam cię zranić... od początku cię nie kochałam...
     Leon widział jak Colin się na niego patrzy... z pogardą.
- Gdybyś powiedziała mi sama wcześniej to byś mnie tak mocno nie zraniła. Rozmawialiśmy przecież cztery dni temu. Nic mi nie powiedziałaś!
- Wiem, wybacz mi... - powiedziała zasmucona.
Colin cały czas milczał. Nie chciał się wtrącać. W końcu to w nim się zakochała.
Leon już nie odpowiedział. Ona go nie kocha. Nie kochała go. Okłamywała go od samego początku, te słowa huczały mu w głowie. Odwrócił się i zaczął biec przed siebie. Nie wiedział gdzie. Miał dość. Wrócił szczęśliwy, radosny do domu... a teraz...
     Chciał zapomnieć. Zapomnieć o Mirze. Jak mogła? Nie kochała go. Nie kochała. A była z nim przez rok. Wydawało mu się, że byli szczęśliwy. A jednak nie. Nie kochała go, nie kochała...
Nie miał siły biec, był wykończony. Trzeci bieg w tym dniu to było za dużo. Usiadł pod jakimś drzewem. Zemdlał. Z wycieńczenia i tych emocji. A w głowie wciąż słyszał; " od początku cię nie kochałam", "bałam się", "nie chciałam zranić"...


                                                                                       Rusałka

piątek, 16 grudnia 2016

Podróż 8 - Lodowy szlak Ladakhu

                                                                                                                         Ladakh, 13 lis 2016r.
Droga Anno!

     Pamiętasz jak się spotkaliśmy w Chinach dwa lata temu? Opowiadałaś mi o swojej koleżance Lei i o Twoich studiach. Rok temu przeprowadziłem się z Chin do Ladakhu. Ladakh to kraina położona pomiędzy głównym pasmem Himalajów, a górami Karakorum, położona w części górnego biegu rzeki Indus.
     Teraz jest zima, więc rzeka Zanskar jest skuta lodem i służy nam jako droga poprzez wąwozy i przełomy. Rzeka przebija się z Zanskaru w kierunku Ladakhu, aby tam połączyć się z Indusem. W głębokim wąwozie pokonuję łańcuch Himalajów. O tej porze roku inne, wysokogórskie drogi pomiędzy Ladakhiem a Zanskarem są niedostępne, a jeśli są to droga przez nie jest bardzo niebezpieczna. Przełęcze, przez które wiodą, pokrywa śnieg niosący zagrożenie lawinami, a wiatry wieją z niesłychaną siłą na wysokości ponad pięciu tysięcy metrów.
     Ludzie z Himalajów, mimo iż prowadzą osiadły tryb życia, są jednocześnie górskimi normadami. I ja zacząłem należeć do górskich normadów. Tradycja wędrowania jest szczególnie silna wśród Zanskarczyków. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, ale w moim sercu ta tradycja również stała się silna. Być może nie byłem stworzony, żeby być Chińczykiem, tylko Himalajczykiem:) Zimą wybieramy lodową drogę. Zacisznym wąwozem rzeki Zanskar ruszamy do Ladakhu, do stolicy tego regionu - niedużego miasta Leh. Pamiętam jak mi opowiadałaś polską legendę o Lechu, Czechu i Rusie, gdyby dodać 'c' przed 'h' to powstałoby miasto Lech. Możliwe, że Lech nie założył tylko państwa Polan, być może Leh w Himalajach to też jego robota;) Nosimy także na sprzedaż skóry jaków, domowe masło z mleka tych zwierząt, suszone sery, zebrane na letnich pastwiskach zioła, a także odnalezione w górach kamienie szlachetne. Z zanskarskich osad wyruszają na szlak również dzieci. W towarzystwie opiekunów wędrują do szkoł w Leh. W stolicy zwykle pozostają na kilka lat. Rzadko wracają na krótkie szkolne wakacje. Od pewnego czasu na lodowej drodze pojawiają się wędrowcy również spoza Indii, są to zazwyczaj podróżnicy z Europy i Ameryki poszukujący tutaj niecodziennych przeżyć.
     Wędrując zwróciłem uwagę na typ lodu, to od jego rodzaju i wytrzymałości zależy, którą stroną koryta rzecznego mam iść. Tutaj powierzchnia lodu może być zróżnicowana: od gładkiej niczym powierzchnia lustra, poprzez nieco pofalowaną i jakby poruszoną falami taflę wody, aż po najeżoną setkami zębów podobną do twardej szczotki. Czasami zdarza się, że na lód o grubości ponad metra wdziera się woda z bocznych dopływów Zanskaru. Gdy mróz nie jest zbyt silny, zamarza ona tylko z wierzchu i wtedy lód zapada się pod ciężarem wędrowców.
     Od kilku lat w wąwozie rzeki Zanskar słychać kanonady. Przy użyciu dynamitu budowano skalną półkę. Wysoko ponad nurtem rzeki prowadzić nią będzie droga jezdna. Co roku powstają kolejne jej odcinki. Niedługo lodowa droga przejdzie do historii. Historii azjatyckich lądowych szlaków łączących różne rejony tego kontynentu.
     Mam nadzieję, że niedługo spotkamy się ponownie i spojrzymy na jeszcze na niezniszczone cywilizacją Himalaje, ciągle jeszcze dziewicze i pierwotne, kryjące z pewnością niejedną tajemnicę.

                                                                                                           Do zobaczenia wkrótce
                                                                                                                        小寶/ 小宝



piątek, 9 grudnia 2016

WYBRANA * Rozdział 3 - Zamek

- Idziemy? - spytała szeptem.
- Tak, ale biegiem - powiedział cicho Alan.
W tej samej chwili, gdy zaczęli biec usłyszeli za sobą kroki. Ktoś za nimi biegł. Sara odwróciła się, ale za nim zdążyła coś zobaczyć poczuła szarpnięcie. To był Leon.
- Szybciej - syknął.
Sara szybko biegała, więc bez trudu mogła dotrzymywać im w biegu.
Drzewa tylko migały jej przed oczami. Biegła jak najszybciej. Miała nadzieję, że portal już blisko. Wbiegli na polanę, przy jednym z drzew Alan wyszeptał jakieś słowa. Pojawiło się jakby koło ze światła. Kiedy w nie weszła zobaczyła jakieś gwiazdy, a potem oąlepiło ją światło. Czuła się bardzo lekka. Zamknęła oczy, a gdy je otworzyła zobaczyła, że stoi na jakiejś polanie. Poczuła intensywny zapach lasu, takiego nigdy nie czuła. Wtem, poczuła, że traci przytomność. Zarejestrowała jeszcze, że koło niej stanął Alan, a potem upadła na ziemię. 
Leon po chwili też się pojawił. Popatrzył ze zrozumieniem na Sarę.
- Ten świat ją odblokował - powiedział, ale nie po polsku, lecz Listèrijsku.
- Na szczęście, chociaż szkoda, że jeszcze sześciu minut nie poczekała, przynajmniej nie musielibyśmy jej nieść - odpowiedział w tym samym języku Alan - Dobrze, że już możemy mowić w naszym języku
- No, nasz jest najlepszy. Ja z nią polecę - zaofiarował się Leon.
- Dobra, ale na nią uważaj, nie chcę by skręciła kark - ostrzegł Alan.
- Nie wierzysz we mnie? - spytał niby obrażony Leon.
- No wiesz, po tym jak mnie prawie zabiłeś...
- Ej, przecież to było dwa lata temu!
- Ale upuściłeś mnie! - powiedział zniecierpliwiony - Leć już lepiej.
- Dobra - mruknął tylko Leon.
Wziął dziewczynę na ręce i odleciał prawie zderzając się z drzewami. Leciał jak pijany. Alan widząc to pokręcił z niedowierzaniem głową i zaczął iść w tym samym kierunku.
Doszedł do zamku po jakiś pieciu minutach.
To tutaj się urodził. Znał każdy zakątek tego miejsca, a było ich wiele.
Kiedy wszedł przez bramę zaczepił go jego starszy brat, Simon. Przytulił go mocno.
- Cześć, dobrze, że wróciłeś.
- Coś się stało? - spytał się zaniepokojony Alan.
- Nie, poprostu się stęskniłem za tobą, ostatni raz widzieliśmy się trzy miesiące temu.
- Wiem i teraz nie zamierzam pakować się w kolejną misję. Będziemy mieli czas dla siebie.
- To dobrze - uśmiechnął się chłopak.
- Alan! - krzyknął ktoś na górze.
Obydwoje popatrzyli tam i zobaczyli swoją siostrę, bliźniaczkę Alana. Stała na balkonie i machała im z wielkim uśmiechem. Miała na sobie białą, długą suknie. Wyglądała jak księżniczka, którą w sumie była. Córka przywódców rodu była określana tym mianem.
- Cześć, Kida! - zawołał Alan i pobiegł na schody. Chciał znów ją uściskać i porozmawiać z nią.
Simon biegł za nim. Planował już, że resztę dnia spędzą razem, w ich wspólnym miejscu przy wodospadzie. Tak dawno razem, we trójkę nie rozmawiali!


                                                                                  Rusałka


czwartek, 1 grudnia 2016

Recenzja#5 - Marta Guzowska - ,,Ofiara Polikseny"

     Ostatnio miałam okazję wyrwać się od szkolnej rutyny i przeczytać wspaniałą książkę. Jest nią kryminał archeologiczny Marty Guzowskiej, pt. ,,Ofiara Polikseny”. Interesujesz się archeologią? Albo chciałbyś przeczytać kryminał o nieco innym charakterze? Jeśli tak, to koniecznie musisz sięgnąć po debiut Marty Guzowskiej.
     Kiedy sięgnęłam po ten kryminał zastanawiałam się kim jest autorka ,,Ofiary Polikseny” oraz kim jest ta tytułowa Poliksena.  Otóż Marta Guzowska jest archeolożką, która od kilkunastu lat pracuje na legendarnych wykopaliskach w Krecie, Troi i na terenach Izraela. Za tą powieść kryminalną została uhonorowana nagrodą Wielkiego Kalibru. Cała akcja kręci się po części wokół tytułowej Polikseny. Była ona postacią mityczną. Najmłodszą córką mitycznego króla Priama, branką mitycznego wodza Achillesa, złożona w ofierze na jego grobie przez równie mitycznego Neoptolemosa.  Autorka opisuje przede wszystkim środowisko archeologiczne, w tym archeologów. Akcja powieści rozgrywa się w słonecznej i upalnej Turcji, gdzie z nieba spada żar promieni słonecznych. W takich warunkach pracuje narrator – Mario Ybl razem z Polą Mor i ekipą archeologów. Akcja zaczyna się, gdy zostaje odkopany szkielet (prawdopodobnie Polikseny) wraz z na nim leżącymi złotymi blaszkami. Punktem kulminacyjnym, a zarazem rozkręcającym akcję niefortunnych i nieprzewidzianych zdarzeń jest zabójstwo Nadii na starożytnym ołtarzu.  Guzowska zastosowała pomimo tylu tragicznych chwil, także śmieszne momenty, za które odpowiedzialny jest narrator – Mario Ybl i jego cynizm, i bezpośrednie podejście do spraw. Dzięki niemu w powieści znajduje się wiele śmiesznych momentów. ,,’-Chciałbym się ubrać. Wyjdziesz czy wręcz przeciwnie, postarasz się o jakąś nastrojową muzykę?’ ‘–Muzykę?’ ‘– Jako tło. – Poruszałem biodrami. – Do striptizu.’ ‘- Idiota.’ Pociągnęła mnie za rękę. ‘–Chodź do mojego pokoju.’ ‘-Och, kochanie, nie wiedziałem, że potrafię w tobie jeszcze wzbudzić taki żar. Ale co zrobisz, jak nas ktoś zobaczy? Już się nie martwisz o swoją reputację?’”

      Podsumowując była to jedna z najlepszych książek jakie dotychczas przeczytałam. Fantastyczna tematyka, opisy świata archeologiczne oraz niezapomniane, książkowe wakacje w Turcji z kryminałem. Dosłownie rzecz biorąc mój świat. Jest to niezapomniana powieść kryminalna, od której nie sposób się oderwać. Kiedy miałam odłożyć tą książkę i iść spać, to po chwili ponownie otwierałam ją i zatapiałam się we wciągającej lekturze. Polecam ją wszystkim, którzy kochają czytać kryminały i nie tylko.


                                                                                                                        Rose

piątek, 25 listopada 2016

WYBRANA * Rozdział 2 - Moce

     Sara prowadząc przez dom szła pierwsza. Tylko przed drzwiami, które prowadziły na zewnątrz, zatrzymała się. Wcześniej słychać było krzyki jej rodziców, a teraz cisza. Ale niepokojące było też to, że zamilkli nagle. 
- Musimy uważać - powiedział nagle Leon.
- Właśnie, napewno chcą coś zrobić. Może wyjdźmy oknem.
Nie czekając na odpowiedź, Alan skierował się do salonu.
     Sara zamyślona poszła za nim. Nadal zastanawiała się, dlaczego to robi. Przecież mogła zostać. Ale z drugiej strony nęciła ją przygoda. Uwielbiała czytać książki, a to co się teraz działo, przypominało powieści, które często czytywała. Chyba właśnie ciekawość i chęć przygody tak, jak bohaterki jej ulubionych książek, powstrzymywała ją od cofnięcia decyzji. Nie wiadomo co się stanie, ten niepokój, był nawet ekscytujący. Nie bała się na razie, ale w każdej chwili mogło się to zmienić.
W salonie był porządek, bo spodziewali się dzisiaj gości. Podeszła do okna. Wychodziło na tyły domu, a była tam nieużywana od dawna furtka. Jej przybrani rodzice nie wiedzieli, że Sara znalazła do niej klucz.
- Ty idziesz ostatnia - powiedział cicho Alan - jakby coś knuli spadnie to na nas, a nie na ciebie
Skinęła tylko głowa, mimo wszystko czuła ważność sytuacji.
Leon otworzył ostrożnie okno i wyjrzał.
Nikogo nie było, więc wszedł na parapet i zeskoczył na ziemię. Za nim Alan, a na końcu Sara.
Pokazała na furtkę, skrytą pod bluszczem.
- Tam będziemy mogli wyjść.
Na twarzach obu chłopców pojawiło się coś na kształt ulgi. Nie mieli ochoty ścierać się z opiekunami Sary. Tym bardziej kiedy im się śpieszyło. Przecież dzisiaj kończyła 18 lat, a moce jeszcze się nie ujawniły. W każdej chwili mogła zemdleć. Ścigali się z czasem.
Sara, nie wiedząc co może się stać, skierowała się do furtki. Klucz był ukryty na ziemi, w liściach. Wyjęła go i otworzyła furtkę na oścież. Skrzywiła się, gdy zgrzytnęła, ale nic na to nie mogła poradzić. 
- Idźmy - pośpieszył ją Leon.
Bez słowa ruszyła przed siebie, tylko gdzie miała iść. Przed nią był las. Bardzo gęsty las, z wieloma krzakami. Stanęła niezdecydowana.
- Tam - usłyszała głos Alana, pokazywał w prawo. 
- Za chwilę będziemy bezpieczni - dodał Leon.
- Wyjaśnicie mi teraz to wszystko? - spytała z nadzieją.
Spojrzeli na siebie, a potem Alan kiwnął głową z uśmiechem.
- Nie jesteś cierpliwa - stwierdził Leon.
- Wiem - przerwała niecierpliwie.
- No, dobrze. My jesteśmy z innego świata - przerwał patrząc na nią uważnie.
- Z innego świata? Jak to? - rzekła zdumiona.
- Pochodzimy z Lièstrii. Wiele rodzin przeniosło się jednak do tego świata. Kiedy zniesiono zakaz. W tym twoi rodzice. Prawdziwi. Ale tu nie są strzeżeni. Dlatego cię porwano. Nasi wrogowie mieszkają tutaj bardzo licznie i porywają dzieci. Jeśli do 18 lat ich nie znajdziemy, przechodzą na ich stronę. Jest ich na razie mało, ale ciągle zwiększa się liczba porywanych i ukrywanych dzieci. Szukają ich tacy jak my. Jednak ciebie właściwie nie ukrywali. I to jest dziwne. Przecież... - urwał i spojrzał na Alana, a on pokręcił przecząco głową.
Sara zmarszczyła brwi, co przed nią ukrywają?
- O jakie moce chodzi?
- Mamy kilka rodów. Każdy z nich ma inną moc. Moją mocą jest wiatr. Alana, woda.
Pomniejsze rody mają część mocy. Np. mogą tworzyć tylko huragany, lub tylko małe wiatry, itd, albo poprostu są słabsze, tracą siłę po krótkim czasie. Ty pochodzisz jednak z dwóch potężnych rodów i to ciebie, jeszcze przed narodzeniem wyznaczyła Tisa, czyli nasza... jakby to powiedzieć...
- Przywódczyni, ona wyczuła, że to ty jesteś jedną z Wybranych. I najprawdopodobniej najsilniejszą. Łączysz bowiem dwa przeciwne rody, ogień i wodę. Nie wiemy czy obydwoma żywiołami będziesz władać, ale dzisiaj się dowiemy. Jak kończymy 18 lat nasza moc się uruchamia. Właściwie dziwne, że jeszcze nie zemdlałaś, twój organizm musi się bronić, chyba przez to, że urodziłaś się tutaj. Jeśli dzisiaj nie nastąpu przemiana, mogą być kłopoty. Jak poczujesz się słabo powiedz. Powinnaś zemdleć, a obudzisz się kilka godzin potem już z mocą tobie przeznaczoną. 
- A jak nie zemdleje?
- Możesz umrzeć, gdyż moc zniszczy cię od środka. 
Sara skrzywiła się na te słowa.
Ale fajnie, czyli możliwe, że umrę. Świetnie. A wcześniej byłam zadowolona...
Starała się jednak o tym nie myśleć.
- Czyli każdy rod ma przypisany jakiś żywioł? - spytała odpędzając złe myśli.
- Tak, chociaż niektóre rody mają moc niewidzialności, czytania w myślach, szybkości, cofania się w czasie, ale tylko o jeden dzień.
Ale świetnie, myślała Sara, tak jak w jakiejś książce!
- A jak się tam dostaniemy? - przerwała.
- Przez portal, który jest w tym lesie - wyjaśnił Leon.
- A... - zaczęła, lecz brutalnie jej przerwano.
- Cicho - syknął Alan. Zatrzymali się zaniepokojeni. Chłopcy coś usłyszeli.
     Sara starała się wsłuchać w otoczenie, po chwili usłyszała ciche stąpanie. Ale jak to usłyszał Alan, skoro rozmawiali?
Nie wiedziała, że każdy z Listèrii ma wyostrzone wszystkie zmysły i że umieją każdy język. Tylko że to się ,,uruchamiało" dopiero po przemianie. A Sara jeszcze jej nie przeszła.

Sara

                                                                                       Rusałka

piątek, 18 listopada 2016

Jason McBest i tajemnica archeologii

     Ostatnio moje życie zaczęło się opierać tylko i wyłącznie na archeologii. Niektórzy teraz pomyślą: ,,O jeju! Znowu ta archeologia!" Lecz według mnie jest to jedna z najlepszych i najwspanialszych dziedzin nauki jakie wymyślono. Mam takiego kumpla, z którym w ogóle nie da się rozmawiać o archeologii, ponieważ jest na nią tak negatywnie nastawiony, jak nie wiem co. Przekonajcie się sami. Ostatnio do niego zadzwoniłem, żeby się zapytać jak rozkładają się zwłoki, ponieważ jest antropologiem, a James na to:
- A, Jason! To ty? Mam nadzieję, że nie dzwonisz do mnie po to, aby mnie przekonać, jaka to archeologia jest pasjonująca. Pasjonujące to są filmy z Indianą Jones i Larą Croft. Zrozum mnie raz na zawsze Jasonie McBest archeologia jest nudna, aż się flaki w oleju przewracają.
I jak się tu z nim dogadać?
- Ej, stary może dałbyś mi zacząć. Po pierwsze: archeologia jest cudowna, a po drugie: dzwonię w innej sprawie.
- Już chyba domyślam się jakiej. Chcesz mnie zapytać, gdzie zabrać swoją dziewczynę na randkę. No wiesz, wykopaliska będą spoko, jak zobaczy, że po jednym uderzeniu kilofa wyłaniają się z ziemi starożytne plemiona, to od razu rzuci ci się w ramiona, a może nawet oświadczy ci się sama! Co nie Jason?
- Od razu widać, że nie masz o tej dziedzinie żadnego pojęcia. Zresztą nie chcę cię straszyć, ale twoja randka (o ile w ogóle do niej dojdzie) będzie potworna. Jak będziesz chciał jej się pochwalić swoją wiedzą o człowieku, to zapewne nieumyślnie zaprowadzisz ją do kostnicy i zaczniesz opowiadać, jak się rozkładają zwłoki. A ona przerażona ucieknie i już nigdy nie wróci. No i tutaj doszliśmy do happy endu! I właśnie dzwonię w tej sprawie.
- W jakiej sprawie? Randkowego happy endu?
- Nie no, jaki ty jesteś nieogarnięty panie antropologu Jamiesie. No jasne, że nie w tej sprawie, tylko w sprawie rozkładania zwłok.
- A co to za kolejny śmiertelny, archeologiczny pomysł?
- Odkrywam tajemnice archeologii.
- I chcesz wiedzieć jak się rozkłada nieboszczyk?
- Aż takie to nielogiczne?
- Niedokońca wiem, jak ci to wszystko prosto wytłumaczyć. Może tak: tkanki miękkie rozkładają się z upływem czasu. Dokładny czas zależy rzecz jasna od wielu czynników, na które składają się właściwości fizykochemiczne gleby (o moja ukochana fizyka!!!), tak czy inaczej w końcu i tak zostanie sam szkielet. To takie rusztowanie podtrzymujące układ mięśniowy i wszystkie organy...
-Jamesie mógłbyś przejść do rzeczy bardziej istotnych. Przecież dobrze wiesz, że każdy posiada podstawową wiedzę, którą tutaj przed chwilą wyłożyłeś.
- Istnieje tak zwana reguła Caspara, która mówi, że... ,,zwłoki w wodzie gniją dwa razy wolniej niż na powietrzu, a zakopane w ziemi osiem razy wolniej. Ale teoretycznie to możliwe. W sprzyjających warunkach pełne zeszkieletowanie może nastąpić już po roku. A tu są jak najbardziej sprzyjające warunki: upał, masa owadów i kwasowa gleba. To znacznie przyspiesza proces gnicia. Jeśli chcesz, wzbogacę twoją wiedzę na temat rozkładu tkanek."
- Myślisz, że jestem głupi i nie wiem, kiedy mówisz z głowy, a kiedy czytasz. Z czego to przed chwilą wyczytałeś?
- Nie powiem tobie, bo to tajemnica narodowa. Ale tam dalej mam dokładnie opisany krok po kroku proces rozkładania. Ale ci go oszczędzę, bo jest makabryczny.
- Myślałem, że antropologia to taki fascynujący (w cudzysłowiu) zawód - zacząłem z niego kpić - że zna wszystko na pamięć i z pasją opowiada, a nie dla odbębnienia.
- A ty mi tu idź z tą twoją archeologią. Jest tak samo romantyczna jak księgowość. ,,A praca wygląda podobnie: polega głównie na zapisywaniu setek, tysięcy numerków. Numery warstw, numery obiektów, numery skorup, numery k****-nie-wiem-czego-jeszcze. Potem się te numery wprowadza do bazy danych, grupuje, analizuje i pisze raport, który ma w sobie tyle romantyzmu, co kwartalnesprawozdanie finansowe kiosku Ruchu."
- Od razu widać, że się upiłeś.
- Jestem właśnie najtrzeźwiejszym człowiekiem na tej planetoidzie.
- Taa, jasne. Tyle, że najbardziej nietrzeźwym we wszechświecie. - i to powiedziawszy rozłączyłem się.
     Myślałem, że się czegoś ciekawego od niego dowiem, a on tylko (jak zwykle) zaczął obrażać moj pasję i czytać z innych źródeł niż jego głowa.
                                                                                                                              Rose


źródło cytatów:
kryminał archeologiczny
Marty Guzowskiej
,,Ofiara Polikseny"

piątek, 11 listopada 2016

WYBRANA * Rozdział 1 - Wybór

     Pewngo ranka usłyszałam krzyki. Akurat były moje 18 urodziny. Wyszłam z pokoju i zawołałam rodziców. Nie było ich. Zdenerwowana wyszłam z domu w koszuli nocnej . Moi rodzice krzyczeli na dwóch chłopaków starszych ode mnie o jakieś dwa lata. Pierwszy z nich, niski brunet w ciemnej koszuli, mówił coś do moich rodziców podniesionym głosem gestykulując. A drugi, wysoki, czarnowłosy w niebieskiej bluzie z napisem: ''Life is brutal'', potakiwał mu jedynie. Oboje byli bardzo przystojni.
     Zaciekawiona podeszłam bliżej, ale  wtedy zauważył mnie czarnowlosy chłopak. Rodzice stali tyłem do mnie.
- To ona? - spytał ten czarnowłosy.
Od razu wszyscy spojrzeli na mnie.
- Tak - odparł tata patrząc na mnie zezłoszczony - Idź do domu Sara. 
- Nie pójdę - powiedziałam. Byłam ciekawa o co chodzi i nie zamierzałan odpuścić.
- Sara, proszę idź - dodała prosząco mama. Pokręciłam przecząco głową.
- Chcesz iść z nami? - spytał brunet.
Zmarszczyłam brwi. Ja z nimi? 
- Gdzie? 
- Możemy ci powiedzieć tylko, jak zgodzisz się pójść. To nie są twoi prawdziwi rodzice. Oni ciebie od nich porwali, jak miałaś pół roku. Nie jesteś w ogóle z Polski.
- Co?! - krzyknęłam zdumiona i dodałam z rozpaczą w głosie - Oni... oni nie są moimi prawdziwimy rodzicami?
- Jesteśmy - wtrącili się rodzice z wystraszonymi twarzami.
- Oni przyszli i chcą cię zabrać stąd niewiadomo gdzie. Nie możesz iść z nimi, córeczko - powiedział tata. Patrzył na chłopaków jakby chciał ich zabić.
- Kłamią. - powiedział pogardliwie chłopak -Chcieli cię wykorzystać. Musisz iść z nami.
Słuchałam zdumiona. Komu wierzyć? Rodzicom czy nieznanym ludziom?
Byłam niezdecydowana. Ci obcy mówili przekonywająco. Mam 18 lat mogę iść z nimi. Ale są nieznajomymi,  a jak mnie gdzieś zgwałcą lub zabiją? Albo sprzedadzą? 
- Aa - przerwałam nie pewna co mówić dalej. A powiedzieć coś musiałam, bo każdy patrzył się na mnie z napięciem - Czy w każdej chwili będę mogła wrócić do domu? 
- Tak - potwierdził chłopak - tylko raczej nie będziesz chciała.
- Dobrze, idę z wami. 
- Nie możesz. Jestem twoim ojcem i ci zabraniam - powiedział rozzłoszczony tata.
Jednak cały czas patrzył niespokojnie na dwóch intruzów.
- Ale ja jestem dorosła. - odpowiedziałam lekko zdenerwowana - Idę z nimi.
Chłopacy do mnie podeszli.
- Dobrze robisz. Ubierz się i weź plecak z najważniejszymy rzeczmi. 
- Ok - odpowiedziała tylko. Poszłam do domu, a za mną obydwaj chłopacy.
Weszli do pokoju. 
- Powiemy ci coś później, w co pewnie najpierw nie uwierzysz. Ale wpierw musimy stąd szybko wyjść. Oni tylko czekają na chwilę nieuwagi, aby nas zaatakować. Widzisz? - pokazał na okno - Kłócą się. Ta kobieta ciebie pokochała mimo wszystko. 
Nic na to nie odpowiedziałam. Potrzebowałam na to więcej czasu do namysłu.
Wzięłam ulubione drobiazgi i wygoniłam ich z pokoju by przebrać się. Było ciepło, więc założyłam moją ulubioną, niebieską sukienkę. 
- Już się spakowałam. - odpowiedziałam niepewnie się uśmiechając. Oni też lekko się uśmiechnęli, a potem spojrzeli na siebie. 
- Jestem Alan - powiedział brunet.
- A ja Leon - oznajmił drugi.
- A moje imię już znacie - powiedziałam z pewniejszym uśmiechem. 
- Idźmy już. W drodze ci wszystko wyjaśnimy. Naprawdę dziękuję, że z nami poszłaś.
Nic na to nie odpowiedziałam tylko skierowałam się ku wyjściu.





                                                                                                         Rusałka

piątek, 4 listopada 2016

Tajemnica brylantu Persefony cz.17

Kilka dni później, gdy doszli już do granicy boliwijsko-peruwiańskiej mapa pokazywała im, że znajdują się niedaleko Podziemi. Podziemia na mapie jak i w rzeczywistości zajmowały duże tereny, a z zewnątrz otoczone były grubymi, inkowskimi murami. Estońscy przyjaciele zaczęli się dalej przedzierać i ujrzeli te oto mury. Zaczęli je obchodzić i sprawdzać czy nie mają wejścia.  Zaczęli je obchodzić i sprawdzać czy nie mają wejścia. Na lewym końcu platformy znajdował się potężny blok kamienny, obramowany u dołu wąskim progiem. Skalna platforma zwisała nad kilkudziesięciometrową przepaścią. Wysokie stopnie wyciosane w skale wiodły pod platformę zawieszoną nad przepaścią, a stamtąd, wzdłuż prawie pionowej ściany opadały aż na dno doliny. Jeśli to była jedyna droga do miasta, to każdy przybysz musiał być natychmiast zauważony przez mieszkańców. Bridget i Mark zdawali sobie z tego sprawę, że jeśli zejdą na platformę to Kampowie lub Cubeowie zobaczą ich, a wtedy może być już niebezpiecznie. Z drugiej strony jeśli nie zejdą to nie odnajdą skarbu Persefony. Muszą tam zejść, muszą odnaleźć Podziemia.                               
  Miasto leżało na dwóch tarasach, które wyglądały jak potężne stopnie wykute w stoku wysokiej góry. Szeroka, brukowana ulica prowadziła wprost od bramy ku szerokim, kamiennym schodom na wyższy taras. Po obydwóch stronach ulicy stały domy, zbudowane z gładko obrobionych, idealnie dopasowanych głazów, które układano bez spajania zaprawą. Większość domostw nie miała dachów, ponieważ strzechy już dawno się porozpadały. Tylko kilka większych budowli nakrytych było dachami wielkich kamiennych płyt. Przyjaciele zachowując ostrożność szli główną ulicą, zerkając w przecznice i zaglądając do ruin domów. Wszędzie czuć było ostry odór nagromadzonych odchodów nietoperzy. W wielu miejscach ulice zapadały się bądź pocięte były bezdennymi, szerokimi szczelinami. Również ściany niektórych domów rozsypywały się lub czasem zaledwie tylko wystawały z ziemi, która rozstąpiła się pod nimi. Wśród gruzów domów oraz popękanych bruków ulic rosły drzewa, pleniła się trawa i dzikie krzewy. Nie mieli wątpliwości, że miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi, tak często nawiedzające andyjskie kraje. Coraz bardziej zaintrygowani myszkowali wśród ruin.

                                                                                         
Mój rysunek przedstawiający opuszczone miasto Inków.
Tam gdzie jest X znajduje się wejście do Podziemia.

                                                                                                                         Rose

poniedziałek, 24 października 2016

Kiedy niebo miesza się z ziemią... frag. 5

      Mały pokoik był zdemolowany. Rzeczy nie były zabrane, ale porozrzucane. Firana była w strzępach. Chłonąc ten widok dopiero po chwili dostrzegły zza drzwi wystającą bezwładnie rękę. Przerażone podeszły bliżej i zobaczyły związaną kobietę.
- Mamo! - zawołała z rozpaczą w głosie Iza. Risa ukucnęła i przez chwilę przypatrywała się klatce piersiowej kobiety. 
Spojrzała z ulgą na pobladłą i ciągle stojącą Izę.
- Oddycha! Żyje! - zawołała prawie radośnie.
Iza odrazu klękła przy matce.
- Co on jej zrobił? - spytała teraz wściekła na ojca.
- Nic strasznego. Tylko straciła przytomność - złagodziła Risa. Pochyliła się nad zemdloną i delikatnie podniosła jej głowę. Z tyłu była krew. Gdy nacisnęła mocniej na to miejsce, kobieta jęknęła z bólu, ale się nie ocknęła. Iza nie odzywała się, tylko gdy Risa odwróciła głowę krzyknęła ze zdumienia.
- Weź swoje rzeczy z pokoju, ja się postaram by odzyskała przytomność. - zarządziła Risa.
- Dobrze - odpowiedziała jedynie Iza.
Zaczęła zbierać swoje rzeczy do torby, którą znalazła w rogu pokoju. Wiele było poniszczonych, ale Iza nie przejmowała się tym. Teraz najważniejsza była mama.
Brała rzeczy w dobrym stanie i poprostu wrzucała do torby. Kiedy ją zapełniła, a zostały jej jeszcze rzeczy, zaczęła uważniej rozglądać się po pokoju. Miała przecież jeszcze dużą walizkę. Podeszła do wielkiej kupy ubrań i zaczęła ją odgarniać. Gdyby tam były same ubrania góra byłaby raz niższa. Odkopała walizkę i zaczęła bardzo szybko pakować ubrania. Miała dość tego miejsca. Teraz też było wiadome, że mamy tu nie zostawi. Musi jechać z nimi. 
- Iza! - usłyszała wyczerpany i zaczrypnięty głos. Odwróciła się i zobaczyła, że jej mama się ocknęła. 
Z wielką radością podbiegła i przytuliła się so niej.  
- Iza... ty żyjesz... - powiedziała uszczęśliwiona kobieta.
- A myślałaś, że nie? 
- On mi powiedział, że skończy z tobą. A jak się pojawisz w domu to... to cię zamęczy... lepiej uciekaj.
- Dobrze, ale razem z tobą
- Lepiej... 
- Nie. Jesteś ranna i jedziesz ze mną.
- Nie powinnam.
- Powinnaś.
- Zabierzemy panią - włączyła się do rozmowy Risa.
Tamta spojrzała na nią zdziwiona. Jakby dopiero teraz ją zobaczyła.
- Dobrze - zgodziła się wreszcie
Dziewczyny popatrzyły na siebie z ulgą. Pomogły jej wstać i zaprowadziły do samochodu. Potem wróciły jeszcze po rzeczy Izy. I szybko odjechały. Dokładnie kilka sekund po tym pojawił się biały samochód i zaparkował przed domem Izy.

                                                                                                  Rusałka

czwartek, 13 października 2016

Kiedy niebo miesza się z ziemią... frag. 4

- Och! Przykro mi - rzekła smutniejąc.
Doszły już do parkingu i podeszły do samochodu. Była to niebieska, pięcioosobowa Toyota.
- To ten. - rzekła Risa zatrzymując się i wyjmując klucze.
- Ładny.- pochwaliła Iza.
- Dzięki. - rzuciła tylko Risa odpalając samochód.
- To gdzie mieszkasz?
- Jak wyjedziesz z parkingu skręć w prawo. 
- Dobra, a potem? - spytała skręcając.
Iza przewrociła oczami. 
- Na razie jedź prosto, powiem ci kiedy masz skręcić
- Ok.
Przez chwilę jechały w milczeniu. Potem jednak Iza rzekła:
- To tu. Skręć w lewo.
- Ok.
- To gdzie twój dom? - spytała Risa zwalniając do trzydziestu kilometrów na godzinę. 
- Ten - powiedziała wskazując ręką w lewo - Ten duży nie pomalowany. Ej, nie ma samochodu!
- Świetnie! Dobra, zaparkuję przy nim. 
- Mama pewnie będzie w domu, szkoda, że musi tu zostać. Ale gdyby ona zniknęła tata zacząłby szukać mnie. 
- Ale ty i twoja mama nie musiałybyście wychodzić z domu. Byście u mnie mieszkały przez jakiś czas, a potem pojechały razem do Hiszpanii. 
- No, nie wiem. Nie mamy pieniędzy. Musiałabyś nam wszystko kupować.
- Mi rodzice zostawili dużo pieniędzy.
- Może wysiądźmy? - spytała Iza - Boję się, że tata zaraz przyjedzie.
- Ok. Ja właściwie też się boję.
Wysiadły z Toyoty i ruszyły do drzwi. 
Iza nie zapukała tylko otworzyła drzwi i ostrożnie weszła. Jakby bojąc się, że jednak jej ojciec tu będzie.
- Mamo! - zawołała. Ale cisza w domu była niepokojąca.
Nikt nie odpowiedział. Iza pobladła, przez głowę przechodziły jej najgorsze scenariusze. A Risie pierwsze co przyszło na myśl było morderstwo. 
Iza bez słowa pobiegła do sypialni rodziców. Była przerażona.
Otworzyła drzwi i rozejrzała się zdumiona. Było pusto. Nie tylko w sensie takim, że nikogo nie było, ale też w takim, że niczego nie było. Mebli, firan, dywanu, a nawet lampy. Niczego.
Risa wyjrzała jej przez ramię i też się zdziwiła. 
- Chyba się wyprowadzili - rzekła wreszcie Risa po chwili ciszy.
- Chyba tak - odrzekła cicho Iza. Jej głos brzmiał tak przeraźliwie smutno, że Risie scisnęło się serce. Spojrzała na nią ze współczuciem i przytuliła. Stały tak przytulając się dłuższą chwilę.
- Boję się o mamę. Jak on jej coś zrobi? Zresztą dlaczego zostawił pusty dom? I to jeszcze otwarty? Może myślał, że zgłoszę go na policję. A może zastawił na mnie pułapkę? I chce... - tu urwała. Nie była wstanie tego powiedzieć. Przecież to był jej ojciec i go kochała. 
- A może nie. Chodźmy do pokoju - odpowiedziała Risa pogodnie, chociaż w środku drżała ze strachu. 
Iza tylko skinęła głową. Przeszły koło kilku pokojów, za nim doszły do tego właściwego. 
Iza zawachała się nacisnąć klamkę. A jak tam też nic nie będzie? Albo może tam ktoś czeka by ją zabić. Risa jednak bała się mniej i nacisnęła klamkę zanim Iza zdążyła coś powiedzieć. 
Drzwi otworzyły się z trudem, coś z drugiej strony zawadzało otwarcie. Risa i Iza pchnęły jednak mocniej, a potem zastygły zdumione. 

                                                   c.d.n.
                                                                                                  Rusałka

czwartek, 6 października 2016

Kiedy niebo miesza się z ziemią... frag. 3

- Dlatego płakałaś? - spytała pewniej. Już polubiła tą dziewczynę. Ale nie zamierzała jeszcze jej ufać. Mogła się przecież tylko wydawać taka miła i delikatna. Chociaż czuje przecież straszną chęć do opowiedzenia jej o wszystkim.
- Nie, zmarła 2 lata temu. Płaczę, bo ojciec wygonił mnie z domu i nie mam gdzie mieszkać. A wcześniej... zbił mnie - spojrzała na nią z takim bólem, że ledwo wytrzymała ten wzrok - Wiesz dlaczego? Bo powiedziałam mamie, że ją zdradza. Zbił i wyrzucił z domu. Wszystko mnie boli, ale moja mama... Boję się o nią. Najgorsze jest, że tata... Jest bandytą. Zna wielu okropnych ludzi. I obawiam się, że gdybym zgłosiła to na policję to długo bym nie pożyła. Jest ich szefem. Pomściliby go na mnie.
     Przez chwilę milczały obydwie. Risa zdecydowała się powiedzieć wszystko Izie. Ale nie tutaj, zamierzała poprosić by z nią zamieszkała. Jej rodzina kupiła jej duży dom na obrzeżach miasta, wszyscy się złożyli. A teraz nie żyją.
- Iza... Możesz u mnie zamieszkać. Mam duży dom i mieszkam sama.
- Nie będę ci przeszkadzać? - spytała radosnie zdziwiona.
- Nie. - zapewniła z uśmiechem.
Jak tym wszystkim była odmienna od jej siostry!
- Dziękuję! Dziękuję! - zawołała i przytuliła Risę. Miała nadzieję, że stanie się jej drugą siostrą. Przyjaciółką.
- To chodźmy - rzuciła i wstała.
- Yhym - mruknęła tylko Iza wstając z uśmiechem.
Risa bardzo się cieszyła z nowej lokatorki. Miała tylko nadzieję, że się co do niej nie pomyliła.
- Ile masz lat? - spytała Risa. Nie lubiła iść w ciszy.
- Dziewiętnaście, a ty?
- Też, chodzisz na studia?
- Nie. Tata nie chciał. Miałam nadzieję, że jeszcze zmieni zdanie. Ale jak słyszałaś wygonił mnie z domu.
- Nie wzięłaś nic?
- Nie.
- To może wrócimy i weźmiesz chociaż ubrania?
- No, niewiem... Mój tata będzie wściekły.
- Ale przecież musi czasem wychodzić.
- Racja. W nocy zazwyczaj go nie ma. Zawsze, gdziekolwiek chce pójść jeździ autem.
- To gdzie mieszkasz? Zobaczymy czy jest samochód. Zawiozę nas tam moim samochodem, który zostawiłam na parkingu uczelni.
- Dobrze, a co studiujesz?
- Malarsto i rzeźbiarstwo.
- To musisz pięknie rysować.
- Wszyscy twierdzą, że tak. A ty co chciałaś studiować?
- Filologię hiszpańską, hiszpanistykę.
- Ja uczyłam się hiszpańskiego od 4 klasy podstawowej do końca liceum. To piękny język i nawet łatwy. Właściwie umiem nim mówić, a żeby nie zapomnieć piszę z Hiszpanami. I wiesz, że też chciałam iść na to? Tylko wreszcie wybrałam inne, bo wolę rysować i rzeźbić.
- Aha. Ja też się wcześniej uczyłam tego języka. Mama ma rodzinę w Hiszpanii. Babcia była Hiszpanką, a dziadek Anglikiem.
- A zamieszkali w Polsce? - przerwała jej Risa zdziwiona.
- Tak. Przyjechali do Polski na wakacje, a zostali do końca życia. Więc umiem doskonale hiszpański i angielski. Jednak wujek, brat mamy wyjechał do swoich krewnych  w Hiszpanii. Jak skończę studia to wyjadę do Hiszpanii ich szukać.
- To masz fajnie. Ja nie mam żadnej rodziny.
                                                  c.d.n.
                                                                                                   Rusałka

środa, 28 września 2016

Kiedy niebo miesza się z ziemią... frag. 2

     Dopiero na wykładzie ją zobaczył. I się zdziwił. Nie było go tydzień, a ona się zmieniła. Miała smutny wzrok.
     Siedziała zupełnie z tyłu z nikim nie rozmawiając, tylko obserwując. A zawsze była gadatliwa! Koło niej zawsze kręciło się dużo dziewczyn. A teraz nikt. A zazwyczaj siedziała pośrodku. Uśmiechnięta. 
      Może jednak robi tak by go przekonać? Może za kilka dni znów będzie uśmiechnięta. 
Nie znał jej chociaż byli razem 2 miesiące. Nie wiedział, że ona nigdy nie kłamała. 
Zaś sama dziewczyna czuła się okropnie. Nie miała przyjaciółki. Nie miała komu się wygadać. Odcięła się od klasy. Jak też ją zranią? Ledwo pozbierała się po zdradzie przyjaciółki, a teraz kolejny cios. A właściwie to cios za ciosem. Pół roku temu - pożar. Ginie jej cała rodzina. Ona jedynie dlatego przeżywa, bo mieszka osobno, w innym mieście - studiuje.
A potem jeszcze to. Nie jest wstanie się pozbierać. Jest zupełnie sama. Zastanawia się po co żyje. Ma ochotę wyjść z wykładu. I tak wie to wszystko. Jeszcze gapi się na nią ten Szymon.
Są tylne drzwi. Wymknie się i profesor najwyżej zauważy, jak wychodzi, ale nie rozpozna jej. Chyba tylko Szymon będzie wiedział, że to ona wyszła.
Wstała i szbyko odwróciła się. Profesor pisał coś na tablicy. Szybko otworzyła drzwi i wyszła. Po zamknięciu oparła się o nie z ulgą. Nikt tego nie zauważył. A na pewno nie profesor. Może iść do domu. 
     Szybko wyszła nie rozglądając się. Miała wszystkiego dość. Była nie tylko psychicznie, ale także fizycznie wyczerpana. Nie wiedziała do kogo się zwrócić. Wszyscy byli jej obcy. Chciała przytulić się do brata i posłuchać jego pocieszeń. Jego głosu. Chciała znów usłyszeć docinki siostry, krzyki rodziców. Ale nie mogła. Nie żyli. Miała ochotę zacząć krzyczeć. Wykrzyczeć wszystko co się stało. Wypłakać się.
                                                      ***
     Risa wracała ze szkoły rozpaczając nad sobą. Nagle zdało jej się, że widzi Teresę, swoją siostrę. Osoba siedząca na ławce była do niej łudząco podobna. Te same długie, jasne włosy, nawet styl ubierania się! Ale nie, to była tylko osoba z podobną sylwetką. Risa zauważyła, że płakała. Co się stało istocie tak podobnej do jej siostry i pewnie bardziej od niej delikatnej? Risa nigdy nie płakała przy ludziach, obcych ludziach.
    Pokonując swoją niesmiałość zbliżyła się i usiadła koło niej. Dziewczyna nawet nie spojrzała na nią, chociaż napewno poczuła jej obecność.
    Właściwie to nie wiedziała co zrobić. Zagadać? To chyba nie wchodziło w grę zbytnio płakała. Właściwie przez ten płacz jej jeszcze bardziej zachciało się płakać. Nie potrafiła powstrzymać łez, tym bardziej, że druga osoba wyglądała na jej siostrę. Ukochaną siostrę, której juz nigdy nie zobaczy. To wzruszyło ją jeszcze bardziej. Chciała pomóc tej dziewczynie. Odruchowo, myśląc o swojej siostrze, przytuliła ją. Dziewczyna spojrzała na nią od razu zdumionym wzrokiem. Risa zaś tylko przygarnęła ją do siebie i mocno przytuliła szlochając. I obie płakały tak jeszcze do skończenia łez. Wreszcie dziewczyna uwolniła się z uścisku.
- Dziękuję - szepnęła z lekkim uśmiechem. Risa patrzyła na jej twarz niby podobną do twarzy Teresy, ale nie.Ona miała ostrzejsze rysy i dłuższy nos. Jednak na myśl o siostrze znów ścisnęło ją serce.
- Jak masz na imię? - spytała Risa chcąc przestać myśleć o rodzinie.
- Izabella, ale możesz do mnie mówić Iza albo Bella.
- Iza ładniejsze - uśmiechnęła się do niej ciepło - Ja jestem Risa.
- Jeszcze raz dziękuję, że... przytuliłaś mnie. Mogłaś jak inni ludzie przyjść obojętnie, ale ty usiadłaś przy mnie i zaczęłaś płakać jak ja, a potem jeszcze mnie przytuliłaś. Ja bym tak nie potrafiła.
- Właściwie podeszłam tylko dlatego, że przypominałaś mi moją siostrę. Ona... ona nie żyje... - ostatnie słowa powiedziała ciszej i z bólem.
- Ja też straciłam siostrę - odpowiedziała równie cicho patrząc w dół.

                                            c.d.n.
                                                                                                Rusałka

środa, 21 września 2016

Kiedy niebo miesza się z ziemią... frag. 1

     Risa obudziła się po koszmarze. Śniło jej się to co widziała wczoraj. Starała się o tym nie myśleć, ale nie potrafiła. Stanęła przed lustrem i zastanawiała się co się jemu w niej nie podobało. 
     Chcąc się czymś zająć wyszła na spacer. Nigdy jednak nie wyszłaby gdyby wiedziała kogo spotka. Jak go zobaczyła cała złość, gorycz i żal jaką doświadczyła wczoraj wróciły.
- Bałam się o ciebie! - krzyczy. To co wczoraj widziała znów stanęło przed jej oczyma.
- Co z tego? Jestem już - odpowiada ze spokojem chłopak wzruszając ramionami.
-Z inną! - zawołała rozgoryczona. Nie przejmowała się, że są na ulicy pełnej ludzi. Niektórzy patrzyli na nią z niesmakiem, a niektórzy ze współczuciem. Oczywiście byli też ludzie którzy na to nie zwracali uwagi.
-Zdarza się - powiedział obojętnie.
- Ale obiecałeś! - znów krzyknęła prawie płacząc.
- Byłabyś ze mną przynajmniej tydzień. Chciałem byś była moja - powiedział uśmiechając się lekko. Nic sobie nie robił ze stanu dziewczyny.
- Co?! - zawołała nie tyle z goryczą, co z wściekłością.
- Byłaś ładna i tyle. A Krysia... - stwierdził i chciał powiedzieć coś jeszcze, ale Risie puściły nerwy.
- Przestań! Nie mów mi o niej! - zawołała z rozpaczą i złością.
- Dobra. Czy moge już do niej iść? - powiedział nadal spokojny i obojętny. Jaki obcy!
- Jak chcesz... - powiedziała ciszej poddając się.
- Ok. To idę - powiedział już zupełnie zadowolony. Nie wytrzymała i wrzasnęła do niego na pożegnanie;
- Idiota!!!
- Co? Jak śmiesz? - zawołał i odwrócił się.
- Nienawidzę cię! Słyszysz? Nienawidzę!!! - zawołała najgłośniej potrafiła.
- Możesz tak się nie drzeć? Tu jest pełno ludzi. A w czasie naszego związku polubiłem cię nawet.
- A ja ciebie kochałam - powiedziała cicho z płaczem. Nie dawała sobie z tym wszystkim rady. A on ją jeszcze dobijał.
- Nie płacz bekso! Nikt nie kazał ci się we mnie zakochać.
- Ty mi też mówiłeś, że kochasz!
- To była tylko zabawa.
- Jesteś głupi! Idiota!..... Dlaczego?
- Co "dlaczego"? Dlaczego jestem głupi? - spytał zdezorientowany. Nie rozumiał tej dziewczyny. Znajdzie sobie przecież kolejnego chłopaka.
- Nie idioto! Dlaczego mnie wykorzystałeś? - krzyknęła wściekła nadal płacząc.
- Spodobałaś mi się i wydawałaś się silniejsza, że nie będziesz płakać - stwierdził obojętnie.
- No, dzięki!!! Wiesz z tobą rozmowa nie ma sensu. Jesteś zbyt tępy i zadufany w sobie. Idź już do tej swojej Krysi. Pewnie też ją wykorzystasz?
- A co tobie do tego?
- Współczuję jej. Żadna dziewczyna na początku nie jest silna jakakolwiek by się wydawała. Dopiero jak ktoś ją mocno zrani zamyka się na ludzi.
- Ciekawy wykład. Idę już.
- Tak idź i nie pokazuj mi się na oczy!
On szybko odszedł. Był już spóźniony do Krysi. Przez tą dziewczynę. Histeryczkę.
Nie wierzył jej.
    

                                          c.d.n.                                                       Rusałka



niedziela, 4 września 2016

Podróż 7 - wyspa z filmu ,,Mamma Mia!''


Skopelos grecka wyspa w archipelagu Sporadów. Wyspa, na której nakręcono najbardziej popularny na świecie musical – Mamma Mia! Wyspa z ciekawą legendą o smoku (którą opowiem później&)). Jest jeszcze wiele rzeczy, które można wymienić opisując tą grecką wyspę, która zresztą jak każda grecka wyspa jest wspaniała! [Wiem, że cały czas powtarzam słowo wyspa, ale inaczej nie mogę;)] 

Zacznę od filmu, którego fabuły nie muszę przedstawiać, bo na pewno każdy z was go już oglądał. Pamiętacie te przepiękne widoki z filmu. Najbardziej rzucił mi się w oczy ten malutki kościółek na klifie, do którego prowadziła serpentyna schodów. Piosenka The winner takes it all w wykonaniu Donny (Meryl Streep) w drodze na ślub córki była niezwykła. Przecudowny był także moment na statku, kiedy Sofii wraz z trzema kandydatami na jej ojca śpiewali Our last summer. Do dziś jest to moja ulubiona piosenka. Lubię jej słuchać zimą kiedy pogoda jest niezbyt sprzyjająca wakacjom, zapominam, że zima w ogóle istnieje i przeżywam na nowo moje wakacyjne przygody.

Teraz przejdę do legendy, w której rolę główną odgrywają smok i kaznodzieja. Początek będzie dość uniwersalny: 
Dawno, dawno temu wyspiarzy gnębił straszliwy smok, którego nie umiała pokonać żadna broń ani osoba. Ciężka sprawa, ale mieszkańcy wyspy znaleźli na to sposób (bo gdyby nie znaleźli nie byłoby przecież tej oto legendy;)). Otóż poprosili Reginosa – tutejszego kaznodzieję, by wygłosił do potwora swoje prze nudne i prze męczące kazanie. Pomysł sprawdził się, ponieważ zanudzony na śmierć smok czmychnął na najdalszy koniec wyspy. Pobożny Reginos udał się tam z nim i osaczywszy swoją ofiarę na szczycie nadmorskiego urwiska zaczynał właśnie kolejne najbardziej najnudniejsze kazanie, wtedy przerażony tą perspektywą smok rzucił się do morza. I powstało jedno z wgłębień charakterystycznych dla tej wyjątkowo poszarpanej linii brzegowej. I tak oto się kończy ta legenda oraz moja przygoda ze Skopelos.



                                                            
  

czwartek, 1 września 2016

Recenzja#4 Zbigniew Nienacki - ,,Pan Samochodzik i człowiek z UFO"

 Wiem, że dzisiejszy dzień nie jest zbyt wesoły i miły, bo znowu od początku trzeba się będzie męczyć ze szkołą, ale ta książka sprawi, że o niej zapomnicie i przeżyjecie wakacje na nowo.                                                                                                             
 Tym razem Pan Samochodzik wybierze się do Kolumbii, żeby złapać złodziei i odzyskać skradzione zabytki Muzeum Złota w Bogocie. Towarzyszyć mu będą bardzo ciekawe osoby, m.in. panna Florentyna i tajemniczy Ralp Dawson. Pan Tomasz - z wykształcenia historyk sztuki, a z zamiłowania detektyw udaje się w daleką podróż do Ameryki Południowej, a dokładniej stolicy Kolumbii - Bogoty, aby wygłosić tam referat na temat gangów złodziei sztuki, który zresztą nie zostaje najlepiej odbierany przez słuchaczy. Bohaterowi towarzyszy jego przełożony - dyrektor Marczak oraz nowa sekretarka, panna Florentyna, której wielką pasją są przybysze z odległych planet i języki (których zna dziesięć). W jego prelekcji dokonuje się kradzieży cennych eksponatów z Muzeum Złota. Nie jest tak łatwo schwytać przestępców, gdy ma się u boku wyróżniającą się na kilometr kobietę i człowieka z UFO, który zaskakuje swoimi umiejętnościami. Czy Señor Cochecito sobie poradzi i odzyska skarb? Tego dowiecie się czytając tą książkę. Przeniesie was do Kolumbii oraz ma małą wysepkę na Morzu Karaibskim:) 




                                                                                                                                           Rose

czwartek, 25 sierpnia 2016

Tajemnica brylantu Persefony cz.16

     Następnego dnia, piętnaście minut przed końcem podróży, zza oknem górowała wieża Eiffla oraz tłum nielegalnych malarzy. Nagle pociąg się zatrzymał i wyszli na ulicę Paryża. Postanowili coś zjeść, a następnie mieli jeszcze godzinę do odjazdu autokaru, którą postanowili przeznaczyć na zwiedzanie. 
     Usiedli na ławeczce. Przed sobą mieli widok owej słynnej wieży w Paryżu. Jeszcze nigdy nie byli we Francji. Postanowili wspiąć się na Eifflę. Była ona niezwykle ogromna, można by powiedzieć, że dotykała nieba. Miała niesamowicie olbrzymią liczbę schodów, jak i turystów. Choć wieczorem jest mało chętnych do wspinaczki. Mark i Bridget z wielką szybkością pokonywali drogę. Tak,  że już byli na szczycie. Widok na Paryż nocą był olśniewający, wręcz bajeczny. Szczególnie na Łuk Triumfalny, od którego odchodziły uliczki w gwieździstym wzorze. Najlepsze było to, że całą Eifflę mieli dla siebie. W tak romantycznym nastroju Mark pocałował Bridget. 
     Omal straciliby rachubę czasu, gdyby nie deszcz, który zdążył już się zamienić w ulewę. Szybko pobiegli do autokaru. 
–Jeszcze dwa promy i jesteśmy na miejscu! 
–Możemy już powiedzieć ‘Buenos Días America’.  
–Oraz: ‘Już cię mamy skarbie Persefony’. –powiedział Mark  
     Dwa dni później byli już w Urugwaju. Przedzierali się przez gęstą dżunglę, która była nie do pokonania dla zwykłego człowieka z miasta. Nie wiedzieli, w którą stronę podążać. Nagle skapnęli się, że mają mapę. Otworzyli ją. I ujrzeli swoje kroki oraz miejsce skarbu. Pokazywała też, że przed nimi jeszcze kilka godzin drogi zanim zejdą do podziemi. Ostrzegała też, że w podziemiach (podobno) Hadesa czeka ich zjawisko śmiertelnie niebezpieczne, ale nie zdradzała jakie.   



                                                                                                                    Rose

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Jason McBest, czyli detektyw na tropie języków - Obtatuowana czaszka

     Dziesięć lat temu dostałem od listonosza list w żółtej kopercie. Otworzyłem go. W kopercie znalazłem fotografię przedstawiającą jakiegoś czarnoksiężnika, oprócz zdjęcia był także zwitek papieru. Rozwinąłem go i ujrzałem tylko dwa słowa: Ratuj mnie. Nie było żadnego podpisu, ani adresu zwrotnego. Nie wiedziałem co mam z tym zrobić. Było za mało danych.
     Dopiero teraz przypomniałem sobie o tym liście. Czytając poranną gazetę mój wzrok zahaczył o artykuł ze zdjęciem czaszki. Gdy przyjrzałem się jej bliżej dostrzegłem, że to nie jest zwyczajna czaszka. Na niej były wytatuowane napisy. Jeszcze się z czymś takim nie spotkałem. Co dziwne została wyłowiona z Warty, w miejscowości niedaleko Poznania. Antropolodzy szacują wiek czaszki na około sześćdziesiąt osiem lat, płeć męską, a śmierć dziesięć lat temu. Tajemniczy człowiek prosi mnie o ratunek dziesięć lat temu oraz przysyła zdjęcie. Ale to zdjęcie... gdzieś już je kiedyś widziałem.
     Nagle zaczęła dzwonić moja komórka. Odebrałem. To była Martha.
-Cześć Jason! Mam bardzo ważną sprawę.
-Cześć! No, jaką? Czekaj! Niech zgadnę. Chodzi o tą czaszkę?
-No właśnie, ta czaszka. Wiesz, że dostałam za zadanie rozszyfrowanie tych tajemniczych tatuaży.
-I jak pani archeolog sobie z tym poradziła?
-Na czaszce widnieje sześć słów, ale nie ma ani kropki ani dużej litery.
-Podasz mi te słowa?
-Jasne. Są po łacinie. DRUIDES/ A/ FINE/ SAECULI/ IAM/ NOS. Przetłumaczyłam to tak: Koniec epoki druidów, teraz czas na nas.
-Martha! Już wiem! To jest czaszka druida.
-Czytałam legendy, że ostatni druid zamieszkiwał na wyspie Wolin, ale podobno zginął dziesięć lat temu.
-Cały czas pojawia się ten sam czas. To dziesięć lat! Druidzi mieli wrogów?
-Tak. Byli nimi czarnoksiężnicy. Ostatni druid trafił na Wolin, ponieważ jeden z czarnoksiężników o najgorszym z możliwych imion - Kalamabara, Kalamabara wygnał go z ojczystego kraju, ponieważ myślał, że jak oddali go od Celtów to straci swoje moce. Niestety, nie wiemy czy to była prawda.
-List w żółtej kopercie! To jest rozwiązanie! Ten czarnoksiężnik ze zdjęcia, które otrzymałem to Kalamabara! To on zabił i obtatuował czaszkę ostatniego druida! Ciesząc się, że zło wygrało z dobrem! Ten list jest od tego druida! Jak to jest w ogóle możliwe? Skąd czaszka w Warcie? Zrozumiałbym gdyby była w Odrze. Ale Warta?
-No wiesz, czarne moce.



                                                                                                            Rose