Kilka dni później, gdy doszli już
do granicy boliwijsko-peruwiańskiej mapa pokazywała im, że znajdują się
niedaleko Podziemi. Podziemia na mapie jak i w rzeczywistości zajmowały duże
tereny, a z zewnątrz otoczone były grubymi, inkowskimi murami. Estońscy
przyjaciele zaczęli się dalej przedzierać i ujrzeli te oto mury. Zaczęli je
obchodzić i sprawdzać czy nie mają wejścia. Zaczęli je obchodzić i sprawdzać czy nie mają
wejścia. Na lewym końcu platformy znajdował się potężny blok kamienny, obramowany
u dołu wąskim progiem. Skalna platforma zwisała nad kilkudziesięciometrową
przepaścią. Wysokie stopnie wyciosane w skale wiodły pod platformę zawieszoną
nad przepaścią, a stamtąd, wzdłuż prawie pionowej ściany opadały aż na dno
doliny. Jeśli to była jedyna droga do miasta, to każdy przybysz musiał być
natychmiast zauważony przez mieszkańców. Bridget i Mark zdawali sobie z tego
sprawę, że jeśli zejdą na platformę to Kampowie lub Cubeowie zobaczą ich, a
wtedy może być już niebezpiecznie. Z drugiej strony jeśli nie zejdą to nie
odnajdą skarbu Persefony. Muszą tam zejść, muszą odnaleźć Podziemia.
Miasto leżało na dwóch tarasach, które wyglądały jak potężne stopnie wykute w stoku wysokiej góry. Szeroka, brukowana ulica prowadziła wprost od bramy ku szerokim, kamiennym schodom na wyższy taras. Po obydwóch stronach ulicy stały domy, zbudowane z gładko obrobionych, idealnie dopasowanych głazów, które układano bez spajania zaprawą. Większość domostw nie miała dachów, ponieważ strzechy już dawno się porozpadały. Tylko kilka większych budowli nakrytych było dachami wielkich kamiennych płyt. Przyjaciele zachowując ostrożność szli główną ulicą, zerkając w przecznice i zaglądając do ruin domów. Wszędzie czuć było ostry odór nagromadzonych odchodów nietoperzy. W wielu miejscach ulice zapadały się bądź pocięte były bezdennymi, szerokimi szczelinami. Również ściany niektórych domów rozsypywały się lub czasem zaledwie tylko wystawały z ziemi, która rozstąpiła się pod nimi. Wśród gruzów domów oraz popękanych bruków ulic rosły drzewa, pleniła się trawa i dzikie krzewy. Nie mieli wątpliwości, że miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi, tak często nawiedzające andyjskie kraje. Coraz bardziej zaintrygowani myszkowali wśród ruin.
Rose
Miasto leżało na dwóch tarasach, które wyglądały jak potężne stopnie wykute w stoku wysokiej góry. Szeroka, brukowana ulica prowadziła wprost od bramy ku szerokim, kamiennym schodom na wyższy taras. Po obydwóch stronach ulicy stały domy, zbudowane z gładko obrobionych, idealnie dopasowanych głazów, które układano bez spajania zaprawą. Większość domostw nie miała dachów, ponieważ strzechy już dawno się porozpadały. Tylko kilka większych budowli nakrytych było dachami wielkich kamiennych płyt. Przyjaciele zachowując ostrożność szli główną ulicą, zerkając w przecznice i zaglądając do ruin domów. Wszędzie czuć było ostry odór nagromadzonych odchodów nietoperzy. W wielu miejscach ulice zapadały się bądź pocięte były bezdennymi, szerokimi szczelinami. Również ściany niektórych domów rozsypywały się lub czasem zaledwie tylko wystawały z ziemi, która rozstąpiła się pod nimi. Wśród gruzów domów oraz popękanych bruków ulic rosły drzewa, pleniła się trawa i dzikie krzewy. Nie mieli wątpliwości, że miasto zostało zniszczone przez trzęsienie ziemi, tak często nawiedzające andyjskie kraje. Coraz bardziej zaintrygowani myszkowali wśród ruin.
Mój rysunek przedstawiający opuszczone miasto Inków. Tam gdzie jest X znajduje się wejście do Podziemia. |
Rose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz