Alice położyła swój plecak pod siedzenie naprzeciw niej i dopiero wtedy usiadła. Latanie było zawsze stresujące dla niej, ale to wydawało się być inne. ,,Jestem zdenerwowana" pomyślała z podnieceniem. ,,I moje serce bije szybciej..." Ale nie biło szybciej, bo bała się latania. Powód był inny. Miała spotkać się z nim ponownie.
Samolot zaczął powoli lądować po pasie startowym. Odruchowo odpięła pasy nie zwracając uwagi na instrukcje załogi. Jej myśli wędrowały gdzieindziej. Cofnęła się myślami do Galicji, do dnia w którym się spotkali. I jak tylko zapalił się silnik samolotu, zamknęła oczy i zobaczyła go machającego do niej w Santiago, trzy lata temu.
Od tego czasu widzieli się tylko dziesięć razy, mimo że prawie codziennie rozmawiali na Skypie. Podróż z Dublina czy Cork była droga, więc nie mogli pozwalać sobie na podróżowanie tak często, jak tylko chcieli. Kiedy zaproponował, że przespacerują się Drogą Świętego Jakuba zgodziła się natychmiast.
Samolot przyspieszył. Przypomniała sobie dzień, w którym opuszczała Galicję razem ze swoją kuzynką Chloe i ciocią Mary. Kiedy samolot wystartował, to był jej piętnasty raz - miała zaraz zacząć podróż pełną wyzwań, nowych ludzi i w końcu miłości.
Alice wstała razem z pierwszymi promieniami słońca. Potrzebowała paru sekund, żeby zdać sobie sprawę gdzie się znajduje. Łóżko było zbyt miękkie i nie mogła zrzucić prześcieradła daleko, nie uderzając przy tym głową w sufit.
- Dzień dobry! - ciocia Mary przywitała ją. - Czy spałaś dobrze?
Alice nareszcie zdała sobie sprawę, że jest w śpiworze, na górze dwupiętrowego łóżka, w pokoju hostelowym. Uśmiechnęła się próbując usiąść.
- W porządku. Późno zasnęłam. Byłam podekscytowana. - wyszeptała
- Naprawdę. Nie byłaś wyczerpana? Po wczorajszej podróży zasnąłam w sekundę. - powiedziała Mary.
I to był dobry powód. Podróż z Cork do Ferrol, która odbyła się wczoraj była bardziej skomplikowana niż się spodziewały. Myślały, że z lotniska był bezpośredni autobus do Ferrol. Niestety nie był. Musiały wziąć transport dojazdowy do miasta A Coruña, a potem zabrać się autobusem do Ferrol, przejeżdżającym przez dwanaście wiosek. Było już ciemno, gdy w końcu dotarły do hostelu.
- Powinniśmy opuścić to miejsce tak szybko jak to tylko możliwe i nadrobić godziny, które zgubiłyśmy jadąc wczorajszymi autobusami. - powiedziała Mary - Musimy nabyć mały nożyk i nożyczki do apteczki.
- Również potrzebujemy kupić przejściówkę do naszych telefonów lub ładowarkę! - powiedziała Alice. Chloe omal nie dostała zawału serca, kiedy odkryły, że gniazdka zdecydowanie różnią się na kontynencie od tych w Irlandii! A że one nie naładowały swoich telefonów przed opuszczeniem Cork, ich telefony były kompletnie bezużyteczne przed lądowaniem w Hiszpanii.
A one potrzebowały telefonu do wysłania esemesa do Jacka... A ich ciotka nie pozwoliłaby im użyć swojego telefonu.
- Wyruszajmy! - powiedziała Mary idąc obudzić Chloe. - Wstawaj śpiochu!
W przeciwieństwie do Alice, Chloe nie była zdecydowanie rannym ptaszkiem.
- Przestań! Bądź ostrożna! - Chloe mamrotała. Energia Mary często była zaraźliwa, ale dzisiaj było zbyt wcześnie dla Chloe do złapania czegokolwiek poza jej poduszką.
- Dalej dziewczyny! Jeśli się nie pospieszymy, to nie znajdziemy zakwaterowania na kolejną noc. Wyruszamy za pół godziny, z tobą lub bez ciebie Chloe. Twoja decyzja!
Wciąż będąc jeszcze w śpiworze Chloe wyskoczyła z łóżka. Alice i Mary zaśmiały się, kiedy zobaczyły chodzący, jedwabny kokon.
- Pół godziny? - powtórzyła zaskoczona - Jak ja wezmę prysznic i przygotuję wszystko w ciągu trzydziestu minut?
- Mówiłam tobie, że trzeba wziąć przysznic przed pójściem do łóżka. W domu też zawsze biorę przysznic rano. Ale jeśli twoje stopy są mokre, ryzykujesz pojawieniem się pęcherzy. Poza tym po chodzeniu z plecakiem na ramionach przez parę godzin, będziesz miała uczucie jakbyś nigdy nie brała porannego prysznicu.
Rose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz